środa, 3 sierpnia 2011

OWCZY PĘD

   Wakacje w mieście. Dziękuję pogodzie za brak słońca, w innym razie nie miałabym motywacji, żeby szyć (ręcznie robione zabawki). Cieszę się więc z niemożności kąpieli w jeziorze i wylegiwania się na plaży. Doceniam krótkie spacery do lasu, gdzie pogoda jest zawsze dobra (chyba, że drzewa padają od wiatru), a dzieciaki fascynują się  patykami, błotem, wszechobecnymi pomrowikami i żukami.
   Z tęsknoty za górami wspinam się na strome, pokryte mchem leśne zbocza. Czuję jak pracują zastałe mięśnie. Z wysoka patrzę na radośnie rozszalałą  szarą sukę, która pędząc tylnymi łapami zagarnia przestrzeń przed sobą. Kurcząc się i rozciągając po chwili jest już obok mnie.
Ostatni wspina się dzielnie mój  4 letni syn, Gwidon.
 Tylko najmłodsza, niespełna dwuletnia córka pozostaje na dole, nawołując.
   W domu siadam do maszyny. Ręcznie robione maskotki to pasja, odkryta jeszcze za dzieciaka, teraz się urzeczywistnia, rozwija. Najpierw zarys pomysłu, potem działanie w oczekiwaniu na efekt. I zawsze zaskoczenie. I zwykle zadowolenie z tego, co powstało.
  Ostatnio szyję zabawki ręcznie robione na zamówienie. Próbuję wczuć się, dopasować do czyjejś wizji, wejść na chwilę w nie swoją skórę, poczuć się kimś innym. Potem wracam do siebie. I działam.
  A takie uzyskałam efekty:
Pierwszy był pies, dla małej dziewczynki z Warszawy. Miał być spanielowaty i trochę gruby. Uszyłam go z fioletowego polaru, z wyciśniętymi gwiazdkami. Ma kwiatek na zadku i uszy ze swetra. Pies powstał z ogromnego fioletowego szlafroka.Bardzo lubię wtórnie używać tkaniny, gdyż bliska jest mi idea recyklingu.
 Zamiast kupować nowe, świeżo pofarbowane  materiały, reinkarnuję używane ubrania ( w dobrym stanie, oczywiście), w których barwniki i substancje, które niekoniecznie mogłyby być dobre dla zdrowia dawno już zostały wypłukane w niejednym praniu. Dzięki temu zabawki nie blakną po praniu i są bezpieczne dla małych dzieci. No i nie zaśmiecają, przynajmniej przez czas jakiś jeszcze naszej kochanej planety. Takie drugie życie tkaniny.

   Na podobnych zasadach stworzyłam dwie ręcznie robione owce. Zostały zamówione, na Jarmark Dominikański przez małżeństwo z mazur, właścicieli Ranczo Frontiera, którzy własnoręcznie wytwarzają ekologiczne sery owcze i krowie. Jak dla mnie pycha. Jedząc je, wyobrażam sobie spokojnie pasące się na zielonych łąkach zwierzęta. Widzę też oczami wyobraźni sery, leżące w piwniczce, codziennie doglądane przez Rusłana i Sylwię. Dar owiec i ludzi:)
Z tą myślą stworzyłam te oto dwie towarzyszki. Miały wyglądać realistycznie. I chyba mi się to udało.

  Żeby owcom było dość, żeby się ich tworzeniem nasycić, uszyłam jeszcze owieczkę- torebeczkę, nieco mniej realistyczną, nieco bardziej bajkową czarnogłówkę. Na zdjęciu prezentowana przez moją córkę , Akwilę.


czwartek, 23 czerwca 2011

Dlaczego szyję?:)

Od dziecka szyłam. Jak byłam małą dziewczynką, Tata nauczył mnie nawlekać igłę, a potem już poszło..:) Ręcznie szyłam ubranka dla lalek (w tych czasach trudno było o takowe, a te po młodszym bracie Mama oddawała innym dzieciom), a własnoręcznie wykonane zwierzątka i różne stwory były miło odbieranymi prezentami dla rodziny. Niektóre z nich Mama dotąd trzyma w szufladzie. Potem moje krawieckie działania ograniczyły się do przeróbek i łatania własnych ubrań. Gdy urodziły mi się dzieci pasja szycia powróciła. Zaczęło się od polarowych otulaczy do pieluch wielorazowych, paru ciuszków dla córki, kieszonek do pokoju dziecięcego. Potem powstała groteskowa maskotka dla kolegi i Pirat na życzenie syna. Z czasem coraz więcej pomysłów zaczęło nabierać kształtów. Swoje maskotki szyję inspirując się postaciami z bajek a czasem dziecięcymi rysunkami. Są one podzielone na gromadki, ale każda z nich jest w jakiś sposób wyjątkowa - a to inne rogi, uszy, nogi, zestawienia kolorystyczne. Każdą wymyślam na bieżąco, nie mogąc się doczekać efektu. Tak to coraz nowe ręcznie robione zabawki zerkają na nasz świat oczami ze szmatek, guzików, zatrzasków. Chętnie będą go zwiedzać wraz z nowymi, wyjątkowymi, właścicielami:)