Z tęsknoty za górami wspinam się na strome, pokryte mchem leśne zbocza. Czuję jak pracują zastałe mięśnie. Z wysoka patrzę na radośnie rozszalałą szarą sukę, która pędząc tylnymi łapami zagarnia przestrzeń przed sobą. Kurcząc się i rozciągając po chwili jest już obok mnie.
Ostatni wspina się dzielnie mój 4 letni syn, Gwidon.
Tylko najmłodsza, niespełna dwuletnia córka pozostaje na dole, nawołując.
W domu siadam do maszyny. Ręcznie robione maskotki to pasja, odkryta jeszcze za dzieciaka, teraz się urzeczywistnia, rozwija. Najpierw zarys pomysłu, potem działanie w oczekiwaniu na efekt. I zawsze zaskoczenie. I zwykle zadowolenie z tego, co powstało.
Ostatnio szyję zabawki ręcznie robione na zamówienie. Próbuję wczuć się, dopasować do czyjejś wizji, wejść na chwilę w nie swoją skórę, poczuć się kimś innym. Potem wracam do siebie. I działam.
A takie uzyskałam efekty:
Pierwszy był pies, dla małej dziewczynki z Warszawy. Miał być spanielowaty i trochę gruby. Uszyłam go z fioletowego polaru, z wyciśniętymi gwiazdkami. Ma kwiatek na zadku i uszy ze swetra. Pies powstał z ogromnego fioletowego szlafroka.Bardzo lubię wtórnie używać tkaniny, gdyż bliska jest mi idea recyklingu.
Na podobnych zasadach stworzyłam dwie ręcznie robione owce. Zostały zamówione, na Jarmark Dominikański przez małżeństwo z mazur, właścicieli Ranczo Frontiera, którzy własnoręcznie wytwarzają ekologiczne sery owcze i krowie. Jak dla mnie pycha. Jedząc je, wyobrażam sobie spokojnie pasące się na zielonych łąkach zwierzęta. Widzę też oczami wyobraźni sery, leżące w piwniczce, codziennie doglądane przez Rusłana i Sylwię. Dar owiec i ludzi:)
Z tą myślą stworzyłam te oto dwie towarzyszki. Miały wyglądać realistycznie. I chyba mi się to udało.
Żeby owcom było dość, żeby się ich tworzeniem nasycić, uszyłam jeszcze owieczkę- torebeczkę, nieco mniej realistyczną, nieco bardziej bajkową czarnogłówkę. Na zdjęciu prezentowana przez moją córkę , Akwilę.